Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy nich stanęli Smreczaki, grzali ręce i dogadywali trzem Satrom.
— Żeń sie Michał! Obłap matkę niziutko za kolana i proś...
— Mnie proś, mnie! — śmiał się młodszy. — Ja ci sie przysłużę... Naraję ci taką dziopę rzetelną, że twoja matusia wnet bedzie babką, już w pół roku po twojem weselu... Wierz mi!
— A tak sie chłopcy żeńcie, coby jeden drugiemu starostował!...
Śmiech chłopów dolatywał na tracz i ginął w hałasie wielkim i huku.
Satrowie przemilczeli kpiny. Złość swoją na robocie odbijali: furczały ino deski w powietrzu, jak je od piły odrzucali. Świst piły przedrzeźniał im, wodne koło przygłuszało hałasy i chlupotało jednostajnie, miarowo.
Jasiek strugał wciąż drewniane palce do koła, przymierzał i medytował, nie zważając, co się koło niego dzieje.
Przy watrze grzali się chłopi i zabijali czas pogadanką.
— Niech ta Satrowie zerzną, to sie i nam dostanie — mówili ci, co mieli tramy, czekając cierpliwie na swoją kolej. — Dyć trudno mają rżnąć do samej zimy?
Kozera, dołapiwszy Smreczaków, począł im opowiadać od pacierza, jak go szarpało cosi i uwiedło...
Błażek przedzierzgnął się naraz w zawołanego