Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie bedę... Niech on se pamięta, że do czasu uchodzi śtuka! Okpiś, dyable rokito!...
— Tak, tak... Pedział, że nas wyrzuci, że...
— Niechże sie miarkuje! Bo i na niego kolej przydzie... bogacz!
Przewrócił stołek i usiadł ciężko pod oknem na ławie.
— Ale ty Wojtuś zaś ojcu nie mów, że my tu o nim gadamy... — ostrzegała Margośka.
— Nie bójcie sie! — odparł z fantazyą. — Choćbych i mówił, to mi nie uwierzą...
— Czemuż nie jesz?
— Nie bedę... Znowu by mi spać nie dało...
— Co?
— Jak se więcy powieczerzam, to mie siodło dusi...
— Bogacz przeklęty! Sknyra! — mruczał Józek pod oknem.
Matka pomyła łyżki na misce i pomyje zlała do cebrzyka.
— Pódziemy spać. Ty Wojtuś kanyż bedziesz leżał?
— Ja? Katędy...
— To ostań. Legniesz z Józkiem, abo i ze Zośką. A jak nie — to ci na ławie pościelę i wyspisz sie.
— Ale nie, chrzesna matko! Ja pódę i wlazę do szopy za boiskiem. Rano mie nie najdą zawczasu, to sie wyśpię...