Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie przeszli już na dół i nie widać za nimi żywej duszy... Gwara znikąd nie leci, tak cichutko!... Ino woda bulkocze po kamieniach, pieni się i huczy... Nie spocznie, nie ucichnie, ino wre bezustanku, wciąż... Zkąd jej się tam tyle nabrało? — myśli sobie.
— Co noc, co dzień, bez przerwy... jedna fala i druga i trzecia.. bezustanku. Płynie se ta do morza po nizinach... Mój Boże! Jakeś Ty to przedziwnie urządził!... telo światu! i cudów telo na tym świecie...
— W Imię Ojca i Syna... — żegna się już coś dziesiąty raz, chcąc odegnać nieproszone myśli.
Same lecą przez głowę, jak rój trzmieli. Mówi, mówi... rachuje paciorki — a przed nią woda huczy na potoku... Szum dolata, kołysze, pacierz mąci, powraca i ginie... tak szumi wszystko dookoła... tak lecą fale opętane... Mój Boże! — myśli sobie. — Płynie se woda wartko do morza, płynie... Ucieka życie, ucieka... Czas leci — dzień po dniu, rok po roku mija... Czas leci i dogania, dogania, dogania...
Usnęła przy ostatniej części różańca.
Józek tymczasem doszedł do kościoła. Sygnowali już na sumę, kiedy był u fabryki. Nie czekał na wypłatę, ino poszedł; bał się nie zastać kazania... Ale i tak się spóźnił, bo kazanie się już kończyło, kiedy wchodził do furtki kościelnego cmentarza.