Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Narodu zebrało się moc, jak zwyczajnie w dzień ładny. Kościół mały, drewniany, nie mógł pomieścić wewnątrz zgromadzonych: Koninczan i Porębian i moc innych narodów. Oblegli ławą kościół, a ksiądz musiał kazanie prawić na polu, bo w kościele zaduch straszny i gorącz...
Józek stanął przy furtce i nie pchał się dalej. Usłyszy i stąd, bo ksiądz prawi dobitnie i głośno. Stary Chyba znalazł się przypadkiem naprzeciw niego... ale cóż robić? Cofnąć się nie urada, bo ciżba...
— Niechże już stoi na wólę Boską. Ja sie tu z nim kłócił nie bedę... — uspokoił się Józek i słuchał kazania.
— Tak moi mili — mówił ksiądz, nawiązując do przeczytanej ewangelii o bogaczu i biednym Łazarzu — tak moi mili bracia w Chrystusie i siostry! Przypowieść ta poucza nas, jak mamy obchodzić się z biednymi sierotami. Kto ma więcej, ten winien podzielić się z biedakiem...
— Czy on też słucha? — myślał Józek, pozierając ukradkiem na Chybę.
— Winien dać żebrakowi jałmużnę! Nie poniewierać sług, najemników! Bo za to wszystko Pan Bóg karze. Słyszeliście, jak poniżył bogacza, a Łazarza wziął na łono Abrahama. Tak się i z wami stanie, wy bogacze, co nie macie serca dla bliźnich swoich!...