Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Józkowi krew uderzyła do głowy i złość ścisnęłą za gardło.
— To karczma... la bogaczów? — wykrztusił wreszcie.
— Nie la komorników! — śmiał się Chyba, a za nim wszyscy w izbie.
— Psie krwie... — wyjąkał Józek.
Była chwila, że chciał się rzucić na wszystkich, bić, gryźć i targać bez pamięci!... Zawczasu jednak zmiarkował, że nie da rady. Ich tylu — on sam jeden...
Zarzucił chazukę na ramię i wypadł.
— Kozy paść! nie tańcować! — leciało za nim i śmiechy pogoniły go w pole.
— Psie krwie! — pogroził pięścią. Wstyd i oburzenie ściskało go za gardło; zimno i gorąco naprzemian drętwiło mu członki.
Ustał chwilę na chłodzie i przyszedł do siebie.
— Uciec na koniec świata! — pierwsza myśl, która mu wpadła, gdy stanął na drodze, wiodącej do Koninek. — Nie widzieć już więcy tych ludzi, nie słyszeć śmiechów... Uciec, skryć się przed nimi, jak najdalej!...
Szedł wartko, to przystawał, to się zataczał, jak pijany. Kapelusz zdjął, pot otarł i chłódził głowę na wietrze...
— Abo iść — myślał dalej — jąć sie pracy i nie ustać, dopokąd nie zarobi telo, żeby mógł pedzieć: Patrzcie!... i ja nie mniejszy od was, jak