Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co by mi sie stało? Lążcie już...
Ułożył się do spania. Matka czekała chwilę, czy nie przepowie co do niej... Wreszcie poleciła Bogu i Aniołowi Stróżowi chałupę i dzieci i przyłożyła głowę do pościeli. Nie długo i tak zdrzemnie, bo trza wstawać.
Na dzień się namieniało, kiedy zaświeciła kaganiec i poczęła przystrajać drwa na ogień.
— Trza Józusiowi zwarzyć jakie śniadanie, bo wczorajsza wieczerza już pewnie wydrewniała... Trza mu też zwarzyć, chlipnie co i pódzie ta do lasa... znowu na calutki dzień... mocny Boże!
Rozpaliła ogień na nalepie i przystawiła wodę w garnku. Robiła cicho, bez hałasu.
— Ta jeszcze czas, niech leży... bo sie dość we dnie namitręży. Biedne chłopczysko!
Po dużej chwili, gdy już woda wrzała, Margośka, siedząc przy nalepie, poczęła śpiewać Godzinki, któremi zwykle codzień budziła Józka. Przy pierwszej zwrotce zeskakiwał i biegł do konewki po wodę. Potem się obuwał, śniadał co — i do lasa...
Myślała matka, że i dziś tak będzie. Ześpiewała cząstkę pierwszą — Józek śpi... Ześpiewała drugą, Józek śpi... Cóż to takiego? Czy nie chory przypadkiem?
Podeszła ku jego wyrkowi.
— Józuś!
— Co?
— Nie śpisz przecie?