Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ho! Odkąd ja nie śpię!
— To wstań, bo już czas bedzie na ciebie. Teraz dzień krótki, wnet przeleci. Musisz co ześniadać, a potem przewdziać sie. Wstań, wstań moje dziecko...
— Matusiu!
— Co? Czegóż chcesz? — wróciła się ku niemu.
— Ja dziś do lasa nie pódę.
— Czy... czyś chory?
— Nie, ino... — usiadł na pościeli. — Ja pódę do Pesztu!
Stała chwilę, uderzona tak niespodzianą odpowiedzą... do Pesztu!
— I... i jakże tam pódziesz?
— Tak jak chodzą insi, prościutko koleją...
Matka dopiero teraz przyszła do siebie.
— Co też ty mówisz dziecko... do Pesztu? To nie tak blizko, żeby przefurgnąć, jak ptak... a cobyś tam robił bez zimę?
— Ho! Tam roboty nie brak. Fabryk pełno... ino rąk brakuje. Przy cegielni katędy mogę dostać pracę i nie tak, jak tu. Bo zarobię z papierka, abo i więcy...
— Któż ci to dziecko naopowiadał takie bzdurstwa?
— Mówili ci, co byli... a zresztą ja sam nad tem nie mało myślał.
— Rąk we świecie nie brak, moje dziecko. Narodu więcy, jak roboty...