Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Edy zryjcie! — klął Jantek.
— Cit! Mon merr moje słowo!!
Milkli wtedy i żaden nie odmarkował. Zabijała ich cudzoziemską gwarą. Małe to babię umiało sobie radzić z trzema chłopami. Im większa złość jej była, tem dziwniejsze najdowała wyrazy. I musieli jej słuchać, a jak nie, to...
— Reksom kierdaj!! Do roboty!
Tupnęła nogą na środku izby, jak trusica na odmianę i wtedy milczkiem jeden za drugim pomykał w pole.
Najwięcej miała kłopotu z Romkiem, potem z Jantkiem, najmniej z Michałem.
— Michałek, dziecko mamine! — mawiała. — Nie prze sie do żeńby.
Ludzie zaś mówili, że skróś Michałka już niejedna dziewka z krzykiem od Satrów odeszła. Choć Satrowa nie dała nic powiedzieć na swoje dziecko. Któż wie, czyja prawda? Może i jej — bo ostatnia służąca dlatego odeszła, że nie miała gdzie legać...
— Widzisz Wiktuś — mówiła jej Satrowa — ja by cie chętnie i na zimę ostawiła, ale kanyż bedziesz spać?
— Choć kany!
— Dobrze, pokiela było ciepło. Wtuliłaś sie do szopy, abo kany i było. Ale w zimie trudno sie mamy wszyscy gnieść na tym jednym łóżku... dyć powiedz! Na ziemi w izbie? Dyć dobrze, ale