Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jak cieląt Pan Bóg nagodzi, jakże bedzie? Nie urada, nie, Wiktuś...
Wikta też, niewiele myślęcy, pozbierała swoje łachy i poszła.
— Ubyło jedne gęby na zimę... Chwała Bogu! — pomyślała Satrowa i poczęła medytować, jakby się pozbyć Jagnieski. — Jej strachem nie odżenie, bo ta się zimna nie lęka, ani mrozu... Co tu począć? — myśli sobie... — Na zimę trzymać jej nie ma po co, bo nie ma i roboty. Zepchła ta w lesie kielo telo, ale co to płaci? Tego nie znać, ani nic...
Myśli... myśli, nareszcie wymyśliła.
— Do rozumu gadać jej nima co, bo tego nie zrozumie, co ja chcę pedzieć... Darmo! Trza jej do serca przemówić, to uwierzy... Serce ma dobre i poćciwe... Strasznie dobre kobiecisko z tej Jagnieski! Jaże mi jej żal... doprawdy.
I pewnego dnia, kiedy się chłopi zabrali do lasu, powiedziała jej otwarcie:
— Musisz se Jagnieś poszukać komory, bo nam też bedzie ciasno...
— Spodziewacie się kogo?
— Boże uchowaj! — odrzekła Satrowa. — Ale, widzisz, izba mała, a krzątania dużo... Jak sie poschodzą wszyscy, to sie trudno obrócić... sama widzisz! Teraz i prosięta zastąpią, to sie ich bedzie puszczać do izby i kanyż sie podziejemy wszyscy?... Uważ se!