Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ociec też pedział wyraźnie, że sie na mnie tracił nie bedzie... Cóż było robić? Sługowałach jeszcze po wsi długi czas. Tatuś był chory, nie pedzieli mi nawet, nie poszłach. Przy destamencie zabaczyli se o mnie doznaku. Myśleli może, że mnie nie było na świecie, czy co... Przyrodnim poostawiali wszystko, mnie ino zagon pod ziemniaki i to jeszcze na prośby chrzestny ojca. (Niech mu tak Bóg da zdrowie, bo już nie żyje.)
— Hm, hm...
— Tak, moi kochani, skoro ociec pomarł, to i zagon przysiedli...
— Mogłaś nie dać!
— E, prawujcież sie ta z nimi! Dam to rady? Ja jedna, onych telo... nie poradzę, nie, moiściewy.
— A prawo kany?
— Nie jedno prawo na świecie, moi drodzy, nie jedno... Insze la biednych, la bogaczów insze...
— Coby zaś!
— Dyć spróbujcie i wy prawować sie z Chybą, a zobaczycie, kto wygra?
— Pewnie, że on.
— To widzicie. Na ziemi ni ma la nas sądu sprawiedliwego...
— Mocny Boże!
— Ja też ino telo sie zemszczę na nich, że spomstuję, zwyczytam, co ino wlezie... niechże mają! Ale mnie tu — biła się pięścią w serce — tu mnie boli, jak se wspomnę na to...