Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stała cichutko, ucierając węgle na ślajzach[1]. Łowiła każde słowo skwapliwie, choć niby nie rozumiała wiele z tego, co mówiły.
Dowiedziała się jednak, że Haźbieta nie rada Jaśkowi, że Chyba klnie i psioczy i o byle co Wojtka bije, że nie porada wytrzymać przy starym, jak się zaje — dużo, bardzo dużo się dowiedziała.
— Szkoda Wojtka! — myślała se czasem. — Biją go tak i biją... mocny Boże! Ani skrzypiec nie weźmie do ręki, biedny Wojtuś! Czemu on do nas nie zajrzy? Pewnie sie boi... juści pewnie! Zbiliby go za to...
— Utrzyj węgiel! Od czego stoisz? — karciła ją matka — takie sie to tępe robi, nie wiem z czego. Wiecznie cosi mamra do siebie...
— E, jak dziecko! — broniła Jagnieska.
Zosia połykała wtedy łzy, nic nie mówiąc. Żal uczuwała do matki, a potem złośliwe zadowolenie, że przecie mama nie wie, o czem ona se myśli. Na despet jej nie powie... niechże biją!
Matka jednak mało na nią zwracała uwagi, mniej, niż się Zosia spodziewała. Za to o Józku myślała często.

— Biedny Józuś! Jak on tam co robi? Jak sobie tam radzi wśród obcych... Boże, Boże! Ujrzę ja go też kiedy? Żeby stać sie jaskółką, choć na

  1. Ślajze — bukowe łuczywo (niem. Schleise).