Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 111.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

małą chwilusię zalecieć... Ptakowi dałeś Panie skrzydła, a nam nie... wóla Twoja!
— Niezmierzone wyroki — szepnęła Jagnieska.
— Od czasu, jak pojechał... ani słóweczka! Ani marnej literki! Niedobre dziecko, oj niedobre! Napedziałach mu przecie, jak odjeżdżał we świat: »Pisz-że też Józuś, pisz! Nie zabaczuj o nas moje dziecko...« Ale cobyś! Ty matko gadaj, co chcesz, proś, zaklinaj... nie usłuchnie. Bo jemu świat pachnie i milsi ludzie obcy, niż swoi... Wykołysz to na rękach, naucz mówić, to ci sie tak odpłaci! Pokiela chodzić nie umie, to z daleka wyciąga ręce, szepleni »mamo, mamo!« i czołga sie na piesku... A jak odrośnie, mocny Boże! opuści z letkiem sercem, idąc we świat i nie obejrzy sie na ciebie... nie obejrzy! Dyć żeby choć jedno napisał: »Dobrze mi tu«, abo »Zdrów jestem, nie trapcie sie«, toby mi lżej było na sercu. A tak, łam głowę biedna matko! Nikt cie nie pocieszy... nikt cie... nie pocieszy...
Codzień tak labiedziła Margośka nad swoją dolą i nie raz na dzień płakała na samo wspomnienie.
Aż jednego dnia wpadł niespodzianie Wojtek, wołając w sieni głośno:
— List! list!
— Od Józusia? — skoczyła ucieszona matka.
— Ale wam nie dam! — śmiał się Wojtek — bo nie przeczytacie...