Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 133.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech ci Bóg poszczęści!
Jagnieska poszła, brnąc po śniegu i zaspach po kolana. Z ciężką biedą dopchała się do chałup.
— Żeby ino zastać gospodynie!
Modliła się i rachowała drogą, wiele od której ma dostać za uprzędzione łokcie.
Pomyliła się jednak w niedużych nadziejach, bo żadna gaździna nie pochwaliła się jej, że ma w skrzyni jakie pieniądze. Wszystkie prawie były rade, że im tak wczas odniosła — raczyły ją śniadaniem, ale żadna nie napomknęła o zapłacie. A gdy Jagnieska, mając do jednej większą śmiałość, sama się przymówiła, usłyszała cierpką odpowiedź, że »ona przecie nie za światem, ba w tej samej wsi, a ludzie z ludźmi żyją...« Tylko ostatnia (już gdowa!) u Sroki obiecała zapłacić rzetelnie za oprzędzione łokcie. Potem zaczęła molestować Jagnieskę, by została u niej na tydzień.
— Pomożesz mi prząść, to ci dam jeść, zapłacę i bedzie.
— Dyć bych z chęcią, ale...
Zbaczyła sobie, że Margośka już mało ma ziemniaków i do świąt nie wystarczy... a ona tak siedzi u niej popróżnicy i pomaga jeść. Nie grzech to? Jeszcze wielki! Teraz wróci do niej z próżnymi rękami...
— No siadajże! Weź kądziel... O cóż ci to idzie?
— E dyć... nic mi... ino tak... Nie wiem, jak to bedzie...