Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Boch słyszała, jakeście jęczeli...
— Zmówże paciorek!
Poszła po wodę, ale przed sienią omało się nie przewróciła, taka mdłość ją opadła na mrozie.
Oparła się o słup i długo stała, ciężko oddychając, zanim przyszła do siebie. Przyniosła do izby konewki z wodą, z wielką biedą, ledwo ugotowała śniadanie. Ale sama nic nie jadła. Kolki ją wzięły, tak silne, że ustać nie mogła na nogach. Musiała się położyć. Nadawszy Zosi robotę, legła na grochowej pościeli i więcej nie wstała, nie dała rady...
Zosia z początku płaczem starała się wywołać matkę z łóżka, a wreszcie, widząc, że to nic nie pomaga, poczęła się sama krzątać po izbie. Przypominała sobie, co i jak robiła matka i powtarzała codzień to samo, wysilając drobne siły nad miarę. Z konewkami po wodę obejść nie mogła, to w garnku przynosiła. Drwa nieraz pół dnia szczypała z wielkim mozołem. Wszystko robiła sama, bez nakazu, ino przed każdem gotowaniem zbliżała się do łóżka z zapytaniem:
— Mamo! Co wam dziś ugotować?
— Ugotuj, co chcesz... — odpowiadała zawdy jednako matka.
— To znów nie bedziecie jeść, jak i wczora...
— Nie nudź mie też, nie nudź...
Odwracała się twarzą do ściany.