Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 147.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śmierzcią i krowy nam doznaku ostawiły... Musiałaś potem strzępków szukać po umarłej i kadzić... nie pamiętasz?
— Tak, ale to było...
— Niech było, kiedy chciało! Ty starszych nie przemądrzaj, bo źle na tem wyjdziesz... bedziesz widzieć! Praktyki nasze uczą: Nie posyłaj leżącemu na śmiertelnej pościeli, abo mieszkającemu za wodą, ani mleka, ani mąki, ani żadnej rzeczy, która jego jest... bo ci sie wszystko zepśni do imentu.
— Ale przecie...
— Ty nie wiesz — przerwała stara — kiedy na nią godzina przydzie... Może i dziś. A do tego one mieszkają za wodą... Była w poprzednich chałupach, czemuż jej nic nie dali? Zastanów sie i uważ se...
— No dyć nie wiem...
— Uważ se, uważ!
Gaździna podumała chwilę, wreszcie z ciężkiem westchnieniem zwróciła się do Zosi.
— Moje dziecko... idź, przeproś mamę... ale widzisz sama, że ci nic dać nie mogę...
Zosia odwróciła się machinalnie ku drzwiom i wyszła.
— Pozdrów ich ta odemnie! — zaleciało z izby.
Stała długo przed sienią, bez pamięci. Gdzie była? Co robiła? — próżnoby się jej kto pytał. W uszach tylko brzęczały, jak osy, głuche wyrazy: »Umrze niezawodnie... umrze niezawodnie...«