Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cicho... cit... — uciszał ją i obzierał się za szmatami. — Onucki trudno maczać...
Dojrzał Hanczyną koszulę na kołku, zdjął i porozrywał na pasma. Zamaczał je w konewce i począł obwijać nogę, idąc od kostek...
— Ojoj! — wrzasnęła Zosia, gdy doszedł skaleczonego miejsca.
— Cicho, cit... — uspokajał. — Ja ci tu wnet...
— Bo... boli!
— Ho! ho! ho! dziecko! dziecko! Ty jeszcze nie wiesz, co boli...
— Jezus! Marya!
— No. Już koniec... Jeszcze ci przywinę suche na wierch. Tak... Teraz spokojnie leż. Cichutko leż, nie ruszaj sie... cichutko!
Zosia uspokoiła się zwolna, przestała płakać, tylko w dołkach na zbielałej twarzy szkliły się jeszcze długo spadłe łzy...
Kozera dokończył śniadania, zaodział się i na odchodnem zbliżył się do łóżka.
— No leż-że, leż... A ty Hanka dej poziór na nią! Rozumiesz?
Hanka patrzyła błędnie przed siebie, jakby nic nie rozumiała... Splunął parę razy na podłogę i wyszedł.
— Spełniłem chrześcijański uczynek — myślał se idęcy — teraz sie napiję... O, tak! To sie rzadko trafia... Umarłego nie spotkasz, cobyś go ućciwie pogrzebał... Nagiego też nie, cobyś go przyodział...