Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Poszedł do komory i wyniósł w garnku mleko.
— Pij!
Zosia łakomie piła.
— Takie dobre!
Odetchnęła po chwili.
— A teraz leż cichutko...
Przechodząc, spojrzał na ziemię.
— No! Napijże sie i ty!...
Nachylił się ku leżącej i przytknął garnek do ust. Chlipała chciwie i długo...
— Wisz, pamiętam o tobie, choć-eś mie taką hańbą okryła... ty... ty...
Niemowlę zakrzyczało.
— Weź-że je! — mruknął ojciec. — Nie dasz rady?
Odstawił garnek i przysunął jej niezgrabnie dziecko do piersi...
— Dejże mu ssać, bo głodne... dyć-eś matka!
Chodził potem z kąta w kąt, pozierał na łóżko, na ziemię, i medytował...
— Ho, ho! Co mnie też nadało, aj co!... Kielo bied na świecie, to sie wszystkie na mnie zwaliły... I chowaj to, biedź, trap sie... Choćbyś trzy rozumy posiadł, to nie wydolesz... Na moją starość! Tak mi przyszło... Cóż poradzisz człeku?... Ochfiaruję ci to Panie na odpuszczenie wszystkich grzechów moich i na większą chwałę Twoją... Niech sie już dzieje wóla Boska... Trza je ochrzcić! — zwrócił się do Hanki.