Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Odszedł w milczeniu i poskarżył się chłopom na traczu.
— Tak mie ociec... tak mie prześladuje...
— To sie nie daj! Broń swego! Szkoda i grajcara...
— Dyć mi nie o to chodzi... Ale ja, wicie, mam uciechę, jak widzę, że idzie...
— To też!
— Pociąga mnie do pracy...
— Coby nie! — przyświadczali. — Zwartnie sie zawdy jaki grajcar... Narobić się z tem, narobić i potem ni mieć żadnego pożytku?
— Ale o to nic! Dejcie spokój...
— Nacóżeście stawiali, jak nie na zarobek? — pytali go zdumieni chłopi.
— Choćbych centa z tego nie wziął, choćby pół szeląga!... To... — machnął ręką — Ino mi tego żal, jak to przydzie na nic... Jak sie tak, wicie... zmarni ot... co se obmyślę.
— Przecie on ino głupi! — mówili między sobą, gdy odszedł, i kiwali głowami z politowaniem.
— Po kiegoż dyabłów stawiał, jak na tem nie zarobi?
— Hej!...
Jasiek miał zamiar przenieść gonciarnię za wodę i zrobić nową przykopę. Ale rozważył i przekonał się, że w zimie tego nie porada uskutecznić, aż chyba na wiosnę. Dał więc pokój gonciarni, a za-