Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jasiek przy nim. Patrzyli obaj w dół, przed siebie, gdzie pomiędzy palami obracało się samo koło...
Woda weszła rurami, przez czopy, walc i wydrążone szprychy, wypełniając nierówne skrzynie — tak, że punkt ciężkości leżał w największej skrzyni na obwodzie. Stąd koło, popchnięte w ruch nagłym przypływem wody, mogło się długi czas obracać...
Jasiek nie mógł ustać i chwilki — zbiegł na dół, patrzał z blizka... przyczem śmiał się, jak dziecko, czasami wykrzykiwał głośno.
— Idzie! idzie!... Już go mam! Zegar!... Cudo boskie!
Chyba wciąż stał i patrzał, a oczy mu zachodziły mgłą... Zrozumiał teraz Jaśka.
— Okradł mię! — wykrztusił. — Zabrał ze krwie, co było... talant, siły, wszystko!... Na służbę dyabłu!... Niech sie zapadnie! raz, dwa!... idzie!... wciąż idzie... samo!... o... na wieczność!! — wrzasnął przeraźliwie, aż Jasiek podbiegł ku niemu.
— Co sie stało?
— Idź... idź mi z oczu! — wycharczał tak zawzięcie, że Jaśkowi twarz pobielała.
I odszedł Jasiek zalękniony i nie pokazał się w chałupie, cały dzień ślęcząc przy tem kole.
A Chyba z izby wyzierał co chwila.
— Może ustanie? Kto wie...
A koło szło wciąż, bezustanku, miarowo — ni prędzej, ni wolniej...
Śródwieczerz był.