Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszedł cały czyściec niepokoju, nim się odważył wyjrzeć z chałupy. Ale skoro stanął wśród ludzi i zobaczył mnóstwo ciekawych oczu, wnet się otrząsnął z obaw i był, jak zawdy, skamieniały.
Zamierzył nawet zejść pod koła, ale dojrzawszy przez otwór potracone części ciała — cofnął się i został na traczu.
— Jak sie to stało, moiściewy? — pytali go ludzie.
— Wiem ja? Kiedy mie tu nie było...
— Dyć-ech was widziała, jakeście pędzili... — poczęła sąsiadka.
Ale Chyba tak spojrzał na nią, że nie śmiała dokończyć.
— Przyleciałech — objaśnił — ale już po niewczasie.
Więcej się nie mieszał do rozmowy. Tylko sobie powtarzał bezustanku: »To nienaumyślnie!« chcąc zagłuszyć serce doznaku.
— Co on zdołał robić, że się zabił? — mówili ludzie między sobą.
— E nie wiecie, jak powiadała Haźbieta, że już od rana taki był... Sam nie wiedział, co robi. Śmiał sie, pada, i latał całe dopołudnie. Ona już czuła, że z tego śmiechu nic dobrego nie wypadnie. No i wicie. Ledwo pół dnia uszło...
— Z rozumu nic dobrego!
— Hej! Bo ino jedna mądrość Boska...