Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Napoił woły w studzience i sam się napił. Potem siadł koło studzienki, a woły się po młace pasły.
W cieniu nabrał rzeźkości — siły mu wróciły — dumał zatem, coby tu wymanić, bo mu się cnąć poczynało. Ścinałby buka, ale nie wziął ze sobą rąbanicy — ciupagą nic nie poradzi.
Wstał — rozprostował ręce, aż zachrzęściały w stawach — spróbował-by się z kim... Ale tu po tej stronie, widać, nikt nie pasie. Huknął w dół ku roztoce — nikt nie odpowiedział.
I znowu idąc z wołmi pomału pasęcy, wyszedł na wierch Ceski.
Słońce posunęło się nad Suhorę — śródwieczerz się zbliżał.
Jasiek odrazu oczy tęskne ku Suhorze zwrócił, ale słońce nic nie dało widzieć. Zaledwie poprzez gęstwie wpływającego ku roztoce światła las smrekowy majaczył.
Naraz stamtąd przyleciał znany dobrze głos, jak wiater gorący z południa:

— Hej! przyjedź, Jasiu, przyjedź,
Abo przypłyń wodą —
E bo moje serdusko
Saleje za tobą.

Jasiek też wartko odpowiedział:

Hej! podej-ze mi rąckę
Na zieloną łąckę —