Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cierkę z białej mąki na mleku gotowała, poddawała mu, co mogła; i Józuś wnet stracił bladość przyniesioną z miasta, przybyło go na gębie, wyglądał, jak rydz bukowy.
A że w próżnowaniu i przy dobrem jadle zwykły różne myśli przychodzić do głowy — więc i Józusiowi przyszła myśl: pójść ku szałasom, na hale... Zbaczyły mu się owce, siano, pasterki, śmiejące się takim śmiechem, który aż łaskocze... Tu pracujący ludzie przeszkadzali mu — tam mu już nikt nie przeszkodzi.
Najbliższe szałasy były na Chochołowskiej. Tam też Józuś poszedł.
Pasterze i pasterki przyjęli go ochotnie, bo znali go od mała — niejedno lato z nimi pasał. Po paru dniach oswoili się z nim, i Józuś wodził się z pasterzami, jak za dawna.
Znużenie opadło z niego, jak kurz, gdy wiatr zdmuchnie. Nie na marne też wyszły podbiady, dawane przez matkę. Ku pasterkom się z przyśmiechami zwracał — te zaś prześmiewały się z jego nauki.
— Tyle-ś casy w tych skołach był, i coz cie naucyli? Śpiewki-eś pozabacował...
— To se przybacę — starał się mówić w ich sposobie.
— Moze w seminaryi? Tam by ci dali! Msę świętą kazą ci śpiewać...
— Coz to zawadza?