Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Józek, który wrócił z kraja, skoczył i obłapił go ramionami za pas.
— Spróbujmy sie!
Poczęli się szermować i wodzić po trawniku. Długo żaden żadnego zmódz nie mógł. Józek był tęższy w sile, bo i starszy, za to Wojtuś znał sposobów więcej. Skorzystał też z momentu, gdy Józek przegiął się nieco w tył, poderwał mu sposobem nogę i obalił go na plecy. Jeszcze leżąc na jego piersi, podniósł głowę i spojrzał z tryumfem na Kasię. Kasia śmiała się głośno, wielce ubawiona.
Przypadli pasterze insi, i poczęły się wodzenia kolejne. A wszystko przed obliczem Kasi. Śmiech jej dzwonił bezustanku. Każdy w sercu swojem dufał, że się z jego przeciwnika śmieje.
Ustali dopiero, skoro się Jędrek z Doliny wmieszał pomiędzy nich. Z nim nikto nie chciał się za pas próbować, bo choć mocniejszy, krzywdę lubiał czynić.
Obiad jedli pospólnie, a potem z wołmi szli krajami, aby się na noc napasły.
I Wojtusiowi mignął dzień jak we śnie.
Odłączywszy swoje woły, gdy na wieczór do dziedziny zeszli, gnał je ku ojcowskiemu osiedlu i rozwijał w pamięci barwne wstęgi dnia. Jeszcze na oczach stały mu obrazy, śnione w słońcu — jeszcze w sercu czuł radosne szczęście — jeszcze w uszach dzwonił mu śmiech Kasi. Ten śmiech przedziwny, pełen barw i dzwonków cudnych...