Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie spodziewał się Franek takiej odpowiedzi.
Myślał, że powstanie z krzykiem,
z niewieścią urazą
i pocznie bronić swobodności swojej...
»Coż mi to nie wolno — powie —
tańcować z kim zechcę?«
Miał już na to słowa gniewem
jarzące, jak iskry
rozdmuchiwane wiatrem w spopielonej watrze.
I teraz wszystkie pogasły odrazu,
jakby je nagły pozalewał deszcz.
Jak dziecko, które czuje przewinienie swoje,
broni się cichym wyrzutem:
»Bo ciebie nie było...«
I coż tu na to powiedzenie rzec?

Hanka zaś mówiła dalej: — Takeś mnie ostawił,
jak ten pasterz głupią owcę
na ugorach w nocy.
Ani światełka, ani głosu,
ani znikąd nic.
Myślałach, żeś już o mnie doznaku zabaczył..

I po licach jej poczęły staczać się, jak tarki,
siwe, w świetle księżyca migocące łzy.

Zachwiał się Franek, obaczywszy płacz.
Żal naremny potokiem spłynął w jego serce
i uderzał o brzegi spienionymi nurty.