Strona:PL Władysław Orkan-Poezje Zebrane tom 2.pdf/335

Ta strona została uwierzytelniona.
335

Z daleka wołam: „przyszła kartka po mnie!
Żegnajcie, bracia! już jutro do szkoły...
Ale mnie żaden z was tu nie zapomnie?
Co?...“ Siadłem przy nich. Ustał gwar wesoły,        50
Każdy zapewniał mię z żalem: „Co do mnie —
To bym sto razy wolał pasać woły!...“
I widząc, jak mię żałują chłopczyska —
Sam żal uczułem do nich — do ogniska...

Mnie się tak szkoła śmiała.... o! głuptasie!        55
Z żalem i wstydem odbiegłem pasterzy...
„Owce i woły niech se tam pies pasie! — “
Wpadłem do izby... i któż mi uwierzy?...
Wielce rozżalon na tamtych i na się,
Po[szed]łem wcześnie spać... ach, bez wieczerzy!        60
Za to, przyszedłszy do mnie już z wieczora —
Całą noc we śnie dusiła mię zmora...

„Do szkoły!“ pierwsze słowa, którem słyszał,
Kiedy mię matka przyszła budzić rano...
Wstałem... i ze snu jeszczem ciężko dyszał —        65
Kiedy mi zaraz śniadanie podano...
Wiatr się na polu powoli uciszał —
Zmówiłem pacierz — wziął łyżkę drewnianą...
Patrzę: „To moja wczorajsza wieczerza!“ —
Zły, żałowałem nawet i pacierza...        70

Słońce świeciło jasno, jak i wczora,
Kiedym szedł ścieżką obok jezdnej drogi...
Obawiałem się trochę „prefesora“,
Wyobrażając, że musi być srogi...
Jeszcze mię gniotła owa senna zmora,        75
Ale już wszelkiej pozbyłem się trwogi,