Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 047.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili zaś, na odchodnem, dorzucił po cichu:
— Nie łatwo, bo i oczami trzeba umieć myśleć...
Franek przybaczył, że to zdanie już od Cyrka słyszał wówczas, kiedy ten wyszedł go namawiać, aby przestał ciąć. Zbaczyło mu się i owo milczące odejście. Począł, postępując obok, przyzierać się twarzy Cyrka, czy nie dojrzy cienia wzgardy, jakąby mógł chować w sercu, nie okazując po wierzchu. Ale nie widział poszlaku i nie umiał zgadnąć. Twarz była ziemista, szara, osłonięta smutkiem jak rola sucha, dawno poorana, gdy ją wieczorna mgła oprószy; oczy z niej wyzierały, jak dwa stawy, które opar zamglił. Takim szarym smutkiem pola popatrzał na Rakoczego, kiedy go ten, nie mogąc niepewności żywić, zagadnął:
— Nie chowacie już do mnie urazy?
— O co?
— Że ścinam ten las...
— Nie... bo wiem, że to nie wasza wola. Ino mi żal stworzenia, co marnieje przez to...
— Wierzcie! że mi do płaczu przychodzi, jak se o tem zbaczę...
— Tak to niewolnemu człeku...
Zadumali się oba i stali w milczeniu. Pierwszy Cyrek podniósł głowę, obejrzał się za słońcem, schowanem za wierchy, i ozwał się z westchnieniem:
— Ha no, bądźcie zdrowi...