Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Franek, jak zbudzony ze snu, spytał:
— Dokądże idziecie?
— Do chałupy — odrzekł Cyrek z żałosnym uśmiechem.
— Daleko macie?
— Jak czasem...
Franek się zmiarkował. Ale Cyrek dodał jeszcze:
— Źle w jednem miejscu ostawać, bo człowiek przywyka. Potem żal, jak musi odejść. A mnie raz tak padło...
— Nie zajrzycie do mnie kiedy?
— Bedę widział, jak czas powie.
— Wpadnijcie na wieczór.
Podali sobie ręce i rozeszli się w pogodzie. Franek aż lekcej stąpał, że się pozbył winującej myśli, która mu każde cięcie smreka odbijała w mózgu.
— Teraz już raźniej pójdzie robota — pomyślał — byle ino deszcz nie odganiał za często.
I zajęczała na nowo dolina, każdy pniak, oddawał echa uderzeń siekiery. Zdawało się, że stu ludzi tnie tę ubocz leśną. Smreki padały z strzaskiem, jakby je piorun obalał.
Franek, łupiąc za świeża obalone drzewa, ocierał często rękawem pot z czoła i spoglądał z utęsknieniem ku górnej uboczy.
— Jeszcze do wierchu daleko...