Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego lata pogoda szczęśliwie dotrwała. We dnie słońce pomagało suszyć wilgne siano, a noce były księżycowe, białe, jak sny dziecka.
W taką noc szedł Rakoczy doliną Huciska. Wesół był, wiedział dobrze, że przy takim czasie wszystko, co żywe, wylegnie na bory, i Hanusia pewnie będzie. Szedł, jak na wesele.
Księżyc mglistem, łagodnem światłem zalewał dolinę; roztoka w oczach mieniła się srebrem, a po za cienie cichych smreków kryło się milczenie. Powietrzem, jak omamienie, które mgłą na oczy siada, snuła się błękitna przędza, osnuwała zbocza i czarodziejsko odmieniała kraj do niepoznania.
W taką noc dziecku zbłąkanemu w lesie otwierają się skarby ukryte pod pniami; w taką noc na stromej skale tajemnego zamku siada z kądzielą zaklęta królewna i, oczekując wybawienia swego, tęskno poziera okiem na dolinę; w taką noc przy cichych stawach, przy zadumie smreków rodzą się, jak mgły z jeziora, nieśmiertelne baśnie.
Rakoczy tkliwy był od czasu na urok księżyca. Szedł doliną lunatycznie, jak we śnie czarownym. Magnetyczne światło nocy spływało do jego duszy, polnej nadziei miłego spotkania, i wzdymało przypływami idącymi w niebo, jak miękką wełnę wód, jezioro cichej szczęśliwości.
Czuł w sercu swojem przepełnię uczucia;