Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie działała tak, jak one skrzypce. Jest w nich czar, który pada urokiem na duszę.
— O, jak płacze, jak sie żali, jak sie skarży głośno!
Nietylko słyszy, ale widzi tę muzykę zdala. Idzie, idzie po ugorach, ręce załamała, włosy rozpuściła na wiatr i zawodzi w płaczu, lamentuje, jak zdradzona płanetnica leśna. A serce człeku rwie się za nią; trzepoce, jak ptak schwycony, bije skrzydłami i krwawi zasklepioną pierś.
Coraz wyraźniejsze tony szły naprzeciw niego. Rozpoznawał melodje, uśmiechał się do nich. Zbliżał się zwolna ku borom, widział zdala kopy, dokoła nich taniec cieniów, migających w świetle; zdało mu się, że napotkał tajemnicze święto, jakieś pradawne, zabyte duchów pohulanki.
Nadchodząc bliżej, usłyszał niewyraźny śpiew. Słów nie mógł powiązać uchem, ale nutę poznał. Gorączka nim owładnęła, i niepokój parł.
— Kto wie, czy Hanka jest? — pomyślał.
Chciał jaknajprędzej ujrzeć i sprawdzić naocznie. Ustawili się prawie do nowego tańca, kiedy stanął za kołem wśród zgrachy ciekawej i począł szukać oczyma Hanusi. Obaczył ją nagle i miast roześmiać lica, spłonął, jak podpalony, suchy krzak jałowca.
Na przedzie, przed muzyką stał Michał Ci-