Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 087.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Spotkali się na wierchach prawie o śródwieczerz. Hanka wyszła po sumie na maliny do wrębu, jak zwyczajnie, przy święcie, mając czas ślebodny, a on czekał na wierchach, i tak się spotkali. Zwidziało im się bardzo to wysokie miejsce; uradzili se odtąd co niedzielę schodzić się na tej polanie. A rada trwała dość niekrótko, bo ich mrok zaskoczył, musiał Franek sprowadzać Hankę na dół drogą.
Skoro ostatni lasek minęli na zboczu i ugory się otwarły przed ich oczyma, podziękowała mu za opiekę, mówiąc, że tu już śmiało pójdzie sama. Więc ją pożegnał i skręcił ku dolinie roztok. Zdaleka zawołał jeszcze:
— Ale przyjdź na pewno!
— Przyjdę!
Rozśmiała się ku niemu i pobiegła na dół, przeskakując zagony, jak sarna spłoszona. Wnet zbiegła ku roztoce i zginęła w mroku.
Franek idęcy zboczem pozierał w dolinę, czy mu się nie zabieli jej postać zdaleka. Ale napróżno wypatrywał oczy. Gęsty mrok zastąpił drogę, i nie widać nic. Chcąc jej powiedzieć zdaleka, że wciąż o niej myśli, zaśpiewał głośno, aby echo nie straciło słów:

— Hej!... Czy ja nad doliną,
Czy ja na uboczy —
To za tobą, dziewczyno,
Lecą moje oczy.