Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

podźwignęły czoła, to na zachód i na północ była przestrzeń duża. Mógł dojść oczyma aż do Babiej, aż do Zimnych Dolin, które się od jej ramienia na prawo rozwłóczą, a ku północy jeszcze dalej, bo aż w lackie niże.
Na tych obszarach wszystkie miejsca przewędrował okiem. Znał je, i w każdem myślą postał, podumał na chwilę. Wreszcie zawracał do wsi, wgłębionej w roztokę. Widział, że dopiero ludzie wychodzili z kościoła po sumie. Znać ich było po drodze, jak rozsypane paciorki.
— Który też paciorek mój? — zgadywał myślą.
Ale ani uznać z tak wysoka. Czernią się, bielą i toczą się niepostrzeżenie; po drzewach i opłotkach można tylko miarkować, że im drogi ubywa.
Rachował zwolna czas, kiedy Hanusia dojdzie do chałupy, jak długo w niej zabawi, kiedy wyjdzie, i dużo cienia przyrośnie w uboczy, nim się na polanie zjawi. Ale w rachubie mylił się o długo, bo to pono nie tak nogami mierzyć, jak oczami.
Wreszcie nużył się rachowaniem czasu i silił myśli ku czemu innemu. A łatwo było je oderwać, bo świat z wysoka drobniał jakoś; rozszerzał się, a malał. Zdawało mu się, że siedzi na chmurze, jak płanetnik, i patrzy z góry na ziemię. Przelatują popod nogi, jak znikające