Poczęła mu czynić wymówki, aż jej przyobiecał, że nigdzie od niej myślą nie odejdzie, przynajmniej wówczas, gdy jest przy nim. Dotrzymywał słowa, nawet chętnie, bo go umiała zająć i rozbawić. Czas ulatywał przy niej, jak skrzydło popędzane wiatrem. Pozostawał tylko w myślach rozkoszny szelest uleciałych chwil. Rozmowy ich były puste, swawolne, jak figle dzieci, którym ojcowie jeszcze żyją.
— Kto bardziej kocha?
— Ja...
— Nieprawda, bo ja!
— Co ty robisz przez tydzień?
— Myślę o tobie... a ty?
— Ja taksamo.
— Żeby tak świat przed nami stanął...
— To co? Powiedziałbych mu, żeś moja...
— Nie ogoliłeś sie, widzisz, wyglądasz, jak cygan.
— Skądże ja tu, moja ty, brzytwę wezmę? Musiałbych chyba trzaskę ustrugać z gałęzi...
— Weź skąd chcesz, a pozbądź sie tych gwoździ kolących. Bo inaczej, to cię przestanę kochać... bedziesz widział!
Nie zważał na jej słowa, ani na opór słabych rąk, ale brał ją przemocą, sadzał na posłaniu z liści i całował bez upamiętania, aż do utraty tchu. Wiła się pod gorącem jego pocałunków i szeptała, jak we śnie, przymykając oczy:
Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 099.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/36/PL_W%C5%82adys%C5%82aw_Orkan-W_Roztokach_tom_II_099.jpeg)