Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie myślij o tem. Bedzie czas... Ino kochaj! kochaj!
Jakaś dziwna lekkomyślność ją opętała. Widniała z jej ócz roześmianych beztroska o przyszłość, czego dawniej nie widywał w niej, choć pragnął widzieć. Ukołysał się i on przy niej, odurzył, i nie myślał już o cieniach życia. Żył, jak w pół-śnie, pół-jawie, otoczony mgłą rozkoszną, która owijała jego myśli i na oczach osiadała niby wiotka pajęczyna babiego lata. Poddał się z ciekawością temu wrażeniu i ani czuł, jak ono powoli, zdradnie rozluźnia jego wolę i omotuje umysł. Wszystko, co czynił w tym czasie, zdawało mu się jakieś mgławe, nierzeczywiste, tymczasowe i dziwnie jakieś lekkie. Ani jedna myśl trapiąca nie nadeszła go teraz. Dziwił się sobie, tej przemianie złudnej, ale niepokoju nie czuł w sercu, ani wyrzutów nijakich. Gdzieś w jego duszy, na samem dnie odzywał się czasami o mroku jakiś przyduszony głos nieśmiałem ostrzeżeniem myśli. Ale go Franek uspokajał i pocieszał słowami: «Nie bój sie, to ino tymczasem... Potem inaczej wszystko sie ułoży. Jakże ja teraz mam inaczej żyć? No uważ se i powiedz. Niech sie ta już tak samo żyje do jakiegoś czasu».
W tem śnie-życiu obudziło go na chwilę parę wypadków.
W jedną niedzielę, z południa, jak zwykle,