Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 168.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mykane zazwyczaj na skóbel, bo ja czuł, że oni ta już o niem myślą. No i nie omyliłech sie. Wzięli zwyczajnie i wywiedli, i teraz ich proś. Kumotr sie haw za mną ujął, niech mu Bóg da długie lata, ale coż z tego?
— To niepoczciwy naród — wtrącił Bekac, który się dotąd nie odzywał. — Idę za nimi i powiadam: «To tak Paniezus uczył?» A ci z pięściami do mnie. Dy widzicie... — odkrył kapelusz i pokazał łeb otłuczony setnie. — To taka z nimi gwara, moiściewy.
— Inszej rady niema, ino trza wykupić — rzekł Franek.
Lecz Chudomięt innego był zdania.
— Co bedę wykupował! Niech zjedzą. Ja choćem taki biedak, to i tak bez tego cielęcia wyżyję, a rząd choć taki możny, niechże sie pokrzepi.
I wylał dużo słów kipiących złością, aż mu się w sercu uczyniło lżej.
Franek w czasie obrabiania drzewa zwrócił się do obudwóch.
— Powiadacie: źle jest... Ja temu wcale nie przeczę. Ale któż wam winien? Jak sie tak dalej bedzie pchało, jak sie dotąd pcha, to ani gadki, żeby było lepiej. Możecie kląć po cichu, coż wam to pomoże? Teraz niema na podatek, a za lat parę, myślicie, skąd bedzie? Na opatrzność niebieską darmo sie opuszczać. Bo Pan