Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 174.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednego razu przecie przynieśli nowinę.
— Widzieli-my Dyabła na swoje oczy! Nie wierzycie?
Franek zmiarkował zaraz.
— Aha! Skądże on sie tam wziął?
— Szedł, jak powiadał, na kopanie... «Jakto? — pytamy sie go — to na pieniądzach siedzisz, a za zarobkami bedziesz chodził?» Ale cobyście sie z nim dogadali! Roześmiał sie i poszedł.
— Spotkali-my też i Drozda... Musicie go pamiętać, jeszcze z dołu?
— Wiem — odrzekł zciekawiony — ten, co to ma chałupę przy wodzie...
— Ho! Już jej niema...
— Jakto? Co sie stało?
— Pamiętacie te ulewy, co to trzy dni trwały? Wtedy mu ją zabrała woda. Z kamieńca nie ostało ani śladu znaku.
— I coż on, biedny, teraz robi?
— O je to, co i przedtem. Chodzi se wodą i łapie ryby kryjomo. Zwyczajnie: drózd... Edyć ten ma święte życie. Sam jeden jest. Co mu trzeba? O nic sie nie zaturbuje.
— Gdzieście go naszli?
— Na roztoce, wiecie, koło tego jazu...
— Wiem. A nie mówiliście mu o mnie?
— Nic my sie dużo nie rozgadowali, bo raz, że czasu nie było — a po drugie, co z takim bedziecie gadać?