Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 178.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się niczem inszem objawić, jak tylko szczerością serca, począł się Frankowi zwierzać z ostatnich swoich przejść. Mówił jednak obojętnie, jakby je już dawno przebył i nie on sam, ale ktoś mało, mniej, niż człek, znaczący. Przytem swoim zwyczajem rozglądał się w koło i zdawał się uwagą swą zajmować wszystkiem, najmniej tem, co mu się gada.
— Ja by tu był nie przyszedł — prawił — ale tak.. Na dole już nieporada było wybyć. Wszystko sie razem zawzięło na jednego człeka, i, chcący żyć, trzeba sie było wyżej pomknąć. Dość, że żywiny mało tego lata, bo woda wytłukła, co nie zdołała zabrać, to sie jeszcze na dopłatek i ludzie tacy naleźli, co im sie krzywda widzi, jakbyś dostał jakiego głóca z pod kamienia, choćbyś pół dnia i dłużej za nim hledał. Siedzę jednego rana i pozieram we wodę, jak zwyczajnie, a ten mnie łaps! niemiłosiernie za kark i powiada: «Heresztuję cię, boś pstrągi chytał». — «Idź» — mówię mu — «dej mi spokój». A ten mi na to pokazuje blachę mosiężną na jakimś pasie. «Czy ja wiem, co to?» A ten powiada: «Prawo!» No i gadajcież z nim... Dopiero musiałech przysiądz, żem od lata nie widział pstrąga na oczy, bo i święta prawda była, wtedy mię popuścił. Na odchodnem powiada jeszcze: «Żebyś se pamiętał, że ci nie wolno nad wodą wystawać. Jak cię drugi raz ujrzę, to za-