Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się przez ciżbę stojących we drzwiach pod dzwonnicę. Posuwał się pomału dalej wśród natłoku, aż wydostał się pod chór, skąd widok miał na całe wnętrze.
Kazanie właśnie było. Ksiądz kazał o tych, co to w łakomstwie nienasyconem sąsiadom swoim szkody wyrządzają, po ich koniczynach pasą, po nocach cudze ziemniaki grzebią i znoszą do swoich dołów, spólnikom główki kapusty co najpiękniejsze wykradają, z kościelnego lasu cetynę i mech wysmykują, przez co dwa grzechy popełniają, bo i świętokradztwo, sami uczciwie na się nie pracują, bogatszym mienia lepszego zazdroszczą i zgoła nie szanują własności niczyjej, choćby to było kościelne dobro, nie ludzkie...
Franek tymczasem rozglądał się po ludziach, szukając znajomych twarzy, bo się już dużo natęsknił za niemi. Przez podobieństwo położenia przybaczył sobie odpust w Ludźmierzu, jak on tam szukał Hanusi, i teraz ponad głowy stojących przed sobą patrzał ku kazalnicy przed ołtarz, w nadziei, że może głowę jej zobaczy zdala. Może tknięta przeczuciem w serce, poczuje, że Franek stoi pod chórem, i obejrzy się... Ale napróżno śledził, nie mógł jej odnaleźć.
Kazanie dobiegało końca. Poznać można było po tem, że ksiądz o piekle, w którem dyabli smołą zalewać będą gardła nienasycone za życia, począł mówić — a wiadomo było wszyst-