Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 212.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przybliża... a szum dokoła rośnie, jęczy, jak chór potępionych... w uszach świdrami wierci...
Ocknął się.
— Przecie to kościół...
Nad głową huczały mu organy, naród dookoła jęczał, od ołtarza, od świateł przedzierał się głos dzwonków.
— Suma stoi... — pomyślał — kazanie już było...
Na nowo wieść bolesna zadzwoniła mu w uszach, i znowu straszna męka oplotła jego duszę. Jakby się znalazł w głodnem wężowisku... Każde zbaczone słowo zapowiedzi jadem trującym kąsało go w serce. A do tego przyłączył się wstyd płomieniami palący, gdy sobie uświadomił, że stoi wśród ludzi, którzy musieli równie zapowiedzi słyszeć. Te oczy zewsząd zwrócone ku niemu już samem przypomnieniem parzyły jego mózg.
Nie śmiał głowy obrócić, aby nie napotkać tych szyderstwem patrzących, uśmiechniętych ócz. Przezdało mu się, że stoi wśród wrogów, którzy go otoczyli nienawistną ciżbą i szydzą zeń niemiłosiernie. Za co? — pytał się w sercu, bo nie mógł zrozumieć. «Za to — podszepnął mu głos jakiś nieznany — żeś jest od nich o głowę wyższy...» I Franka jeszcze większy wstyd ogarnął, nieśmiałość trwożna, jakiej nigdy nie czuł. Począł się kurczyć w sobie i maleć