Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 213.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przed ludźmi, aż zmalał tak, iż się sam rozpoznać nie mógł. Przezdało mu się, że jest Jasiem, stojącym w kościele, kiedy Zośce wołają z Jędrkiem zapowiedzi... I taki go żal serdeczny nad sobą mizernym objął, iż ledwo ostatkiem woli powstrzymał się od płaczu.
Organy dudniły w chórze, naród wszystek śpiewał, kościół drewniany trząsł się od nabrzmiałych głosów.
Franek powoli zaczął przychodzić do siebie. Odróżniał się już wyraźnie od Jasia i nawet przybaczył sobie, że Jaś na cmentarzu leży. On zaś, Franek Rakoczy, opuścił rano Hucisko, przyszedł do wsi z nowiną i...
Jakby słońce strzeliło na ołtarz, cały kościół rozwidnił mu się naraz w oczach. Stanął mu w myślach plan odkryty gminy...
Wszystko mu naraz pojaśniało w oczach, wszystko poczęło inne wdziewać barwy. Nawet i zapowiedzi, które go tyle strapiły, wydały mu się teraz czemś tak marnem, że ani chwili myślą postawać przy nich nie warto. Przecie to wszystko nic wobec nowiny, jaką ludziom w myślach swoich niesie. Niech jeno powie — a wszystko się, jak cudem, odmieni.
— Nie dziwota, nie wiedziano nic, co sie z nim dzieje. Mogli ludzie różnie myśleć... Ale, że Hanka! No, odpłacze za to. Choć może i nic nie winna... Zresztą, czem sie po próżnicy trapić?