Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

świecką nutę, niewiasty za każdą zwrotką cienko im odpowiadały. Zbaczył się Frankowi adwent i te wieczory w chałupie, kiedy rodzice z czeladzią śpiewowali godzinki na pamięć. Przeniósł się myślą do tych czasów, i kościół teraz zdawał mu się izbą, a ci ludzie sąsiadami, którzy się poschodzili na wspólne pacierze. I tak, chcąc nie chcąc, odśpiewał z nimi Koronkę, Różaniec i Litanię do Pana Jezusa, i pewnie byłby nieszpór przebył, gdyby nie organy, które go hukiem uderzyły w głowę i zatrwożyły przypomnieniem, że już czas opuścić kościół.
Chwilę jeszcze stał, zgarnował w serce moc krzepiącą, wreszcie, oddawszy pokłony ołtarzom, zawrócił ku drzwiom, pod dzwonnicę. Przechodził prędko i nie widział ócz, pozierających za nim rozmaicie, to ciekawością, że tak długo ostawał w kościele, to zgorszeniem katolickiem, że nieszpór opuszcza.
Na rynku nie spotkał człeka, bo kto do domu, lub do kościoła nie poszedł, to w ratuszu, albo w innej szynkowni przebywał, krzepiąc się darem boskim w załzawieniu serca. Nie spotkał też nikogo i na dalszej drodze, czemu był rad niemało, bo miał teraz straszną wolę być sam. Idęcy, myślał nad sposobem, jakim przywita Suhaja i radnych, a następnie, jak, od czego przemowę rozpocznie, by ich uwagę odrazu zniewolić.