Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sie tu dostali. Ale to, wiecie, pamięć ludzka słaba, wywietrzało. Kiebyś ta był zapisował rzetelnie każde słowo... Hale cóż? Pisać nie umiał nikto, nie dziwota. Pono z południa przyszli, z obcych krajów. I gwarę mieli odmienną, aże sie tu nauczyli gadać po naskiemu. Hardzi byli wsze i niedostępni, ale że sprawiedliwi, to poświadczy każdy. Ino, czy kara boska wisiała nad nimi, czy co, że tak wcześnie do grobu schodzili. Haw żył — już umarł — już go nima. A to wszystko nagłą śmiercią...
— Powiedzcie ludzie...
— Musiało ich cosi gryźć na wnętrzu albo i dławić. Bo przecie bez przyczyny nikto nie umiera.
Co prawdy było w tem gadaniu, trudno wymiarkować. Faktem jest, że ojciec Franka odumarł go wcześnie. Matka, z rodu Porębskich, dała go do szkoły i cieszyła się nim strasznie, bo chłopiec był zmyślny i do nauki parł się, jak do raju. Kto wie, co se ta myślała po cichu, jakie dostojeństwa wielkie śniła mu na przyszłość. Najpewniej: księdzem żeby ostał, albo wielkim panem odrazu...
Tymczasem zięcia przyjęła do domu, bo córkę miała już dziewczynę letnią. Więcej dzieci, prócz Franusia, Bóg jej nie nagodził. Niech i za to będzie chwała Opatrzności boskiej.
Nieszczęście chciało, że sny jej nie spraw-