Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zawołał głośniej. — Tak, abo swój ród! Niech reszta skapie marnie, co was to obchodzi! A wy nie wiecie, że wspólne dobro — jest dobrem każdego, że wspólne prawo — daje więcej praw! Wy-ście w harendę wzięli sprawy gminne i... tak z dnia na dzień... z roku na rok... że... dyabli człowieka biorą!
— Gadaj-se z wiatrem! — mruknął Suhaj i odwrócił się do okna.
Gazdowie posiedli.
— Szkoda i słów, bo widzę, że to wszystko na nic. Ale wiedzcie se o tym, że ja nie dam za wygraną. I o tym wiedzcie, ojczaszkowie mili, że sie już zbliża koniec waszej gospodarki. Czas nie śpi, a i ludzie rodzą sie inaksi.
— Może tacy, jak i ty!
— Poznacie wy ich sami. Ale wtedy... biada wam! Lepiej zawczasu zróbcie porachunek ze sumieniem i zawróćcie, póki czas, pokiela insi nie przyjdą. Bo poderwą z nagła stołki, ani sie spodziejecie. Tak, tak... — zwrócił się ku drzwiom, a od progu dodał: — To wam prawi Rakoczy. Zapamiętajcie se dobrze...
Wyszedł i trzasnął drzwiami, zawierając je mocno za sobą.
— Czego ten człowiek chce? — szepnął Szymek. — Ja bo nic, a nic nie rozumiem.
— Słyszeliście! — powstał Suhaj — grozi, że więcej za nim idzie... Nie mówiłech wam? On