Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To jest chłop sprawiedliwy i niegłupi, jak widać, ino ci go bałamucą, a on też, gwoli spokojności, woli im wierzyć.
Myśląc kolejno o nich wszystkich, poznał, że właściwie, to do żadnego z nich nie czuje osobistej niechęci, nawet paru dość lubi, jako i Gnieckiego. A wszystkich, razem wziąwszy, prawie nienawidzi, tacy mu się wydają wstrętni w tej gromadzie zapleśniałej i szorstkiej. Czemu to tak? Zastanowił się... Przecie to ci sami ludzie. Musi być tej niechęci jakiś dalszy powód... I przyszedł na to, porównując, że podobnym jest stosunek jego do ludzi, których broni. Jeno stosunek odwrotny. On ich, tych biednych, razem wziąwszy, ogromnie kocha, serce by im wyjął z piersi i uraczył własną krwią, a przecie... Każdy osobiście z tych chałupników nędznych, każdy z tych komorników lamentujących głośno jest mu, co najmniej, obojętnym. Bo to są ludzie głupi, o swoim żołądku nieustannie myślący, łakomi i zazdrośni, mało co różniący się od zwierząt innego rodzaju.
Aż przystanął na drodze, tak mu się to wszystko dziwnem i niejasnem wydało. Jakto? Więc nie ma tej miłości, jaką się przechwalał? Może to ino złuda i przekorna upartość serca, a nic więcej?... Zastanawiał się nad tem długo, aż wreszcie rozumem swoim pojął jedno: Że nie miłuje ludzi, ale ich biedę jakąś smętną,