Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zwarli sie już na mnie i nie było w gminie człeka, coby słowem potępienia nie rzucił, a ona jedna bedzie przy mnie — to sie nie zlęknę, to wieksza siła bedzie we mnie wrzeć. O Hanuś, Hanuś, moje ukochanie! Ty ani wiesz, ani przeczuwasz w sercu swojem, jaka mi z ciebie idzie wielka moc — jaka mi z ciebie idzie słodka siła, która kazuje iść i iść... i nie ustawać, choćby nie wiem co! Choćby sie na łeb kamienie staczały, choćby sie góry waliły na drogę! Wciąż, bezustanku, naprzód iść, i iść... Co ja by począł sam? Już nie wiem prawie, ani myślę o tem, bo se nie zdołam wyobrazić. Darmo. Tak moje życie z twojem sie związało na wieczne trwanie i na wieczny czas. Czy to już było przeznaczenie jakie, czy ino trafunek ziemski? Nie wiem. Ale wszystko jedno. Jest i jest. Myślałech ci ja, widząc ulatujących za kochaniem, że to zwarjowani ludzie są — światu nie widzą całego przed sobą, ino tę jednę z istot ziemskich, tę praprawnęczkę Ewy. A ono przecie nie tak jest, nie wszędy i nie u wszystkich bywa tak. Bo jakoż? Dalekowidzom oczu nie zasłoni, choćby stanęło nie wiem co, a ludziom ślepym światu nie pokaże, choćby oświecił wszystko i słońce ku ziemi im przychylił. Darmo! Są ludzie tacy i owacy...
Począł iść ku chałupie ścieżyną przez pole, wśród zbóż rozchwianych dookoła. A mrok za