Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

smrekaby złamał, jak uschniętą trawę, stu chłopów mógłby przerzucić przez dach.
Dziwił się mocno, przybaczywszy sobie, jak on to wczora wlókł się, chwierutany smutkiem, przez hańte działy. Dziśby je przebiegł, jak rogacz spłoszony, po trzy zagony przeskakując naraz... Ale to czasem nadejdzie płaneta, niby chmura, co się na pogodnem niebie urodzi z obłoków parnych, i obsiędzie nagłą duszę człowieczą, i osłabi ciało doznaku.
Patrzał w doliny i widział, jak roztoki się budzą, jak się powoli rozrzedza i niknie mglista srezoga, jak szare pola nasiąkają barwami przeróżnych odcieni i zbliżają się ku niemu krajobrazy czyste, świeżości pełne i uroku. Ludzi jeszcze nie widać, ale dymy, wysnuwające się pasmami z dachów, świadczą, że już powstali.
Obejrzał się na swoje osiedle i tu równie obaczył siwy dym, wijący się leniwie, miękko po wilgotnym dachu.
Słońce stanęło czerwonem kołem na lubomierskich szczytach, i można było patrzeć w nie bez mrużenia powiek. Zwolna kolisty ogień martwy rozpalał się w ognisko żywe i wnet buchnął płomiennym żarem, białym od skrzących skier, rozsypujących się promienisto na wszystkie strony.
Ta przemiana tarczy słonecznej, choć ją Franek nieraz i dłużej oglądał z wysoko poło-