Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dy nie brońcie, niech idzie — popierał ją Błażej. — Nic sie wam tu w chałupie za jeden dzień nie okoci, możecie być pewni. A to przecie nie takie dalekie światy, żeby za dzień nie obeszła. Z dalsza narody idą... Od Tater, od Orawy, od Spiskie krainy, a nawet z poza Tater i z po za Orawy. Słowiaki, Bułgarowie, Luptaki, Światowce...
Przerwał mu tę litanię narodów śmiech pusty, który zadzwonił przed sienią, i hałaśliwe głosy paru niewiast.
— Honorka! — zawołała Zośka ucieszona, podbiegając do drzwi, by je otworzyć.
Otwarły się same, i za progiem stanęła niewiasta nieduża, przy niej mało większa Hanka, a za nimi Franek. Wszystko troje roześmiani, każde swoim szczęściem.
— Nie stójcież tak — prosiła Zośka — ino pójdźcie dalej...
— Idziesz na odpust? — zagadnęła starsza. — Bo jak nie, to nie wejdziemy do izby, ani za próg...
— No, dyć bych szczerze rada iść, ale mi chłop nie da. Może wam sie prędzej uda skłonić jego serce.
— Cóż to takiego — krzyknęła Honorka — żeby baba nie miała swojej woli? Ciewy! Odkąd-że to panowanie chłopom sie dostało? Jadam w raju na piesku tańcował przed Jewką