Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Aż raptem jednego dnia spotkało go ludzi wiele w takiej opresyi:
Było to w jarmark. Jak zwyczajnie przy pogodzie i o takiem czasie, naschodziło się ludu niemało zdaleka i zblizka, pełno było na kamieńcu, na rynku i w sklepach. Każdy coś zmawiał, lub sprzedawał, ale i takich było dużo, co przyszli jedynie po to, aby robić ciżbę.
Przed ratuszem wrzała bitka. A poczęła się w ratuszu, przy pijatyce. Oddawna już wojowały ze sobą dwa rody: Potaczków i Sołtysów. Ostatnio, na odpuście, Sołtysów pobito, to też honor ich ucierpiał, chodzili, jak chmury. W ratuszu pili synowie Potaczków. Jeden z Sołtysów podszedł ku nim i rozpoczął zwadę. Porwali się od stołu, a w te razy i Sołtysi wpadli. Bitka jednak zawrzała dopiero wówczas, kiedy Potaczki, uchodząc, wypadli na pole. Tu im na pomoc zbiegli się krewniacy i rozpoczęła się walka.
Z początku dwie gromady walczyły ze sobą, parły się naprzód ławą zbitych piersi i cofały się, jak fale, odbite od brzegu. Wnet jednak ustał ścisk, lud się pocofał dookoła, a walczący ślebodnie mogli się obracać. Poczęły wartko śmigać pięści, latać, jak łyskawice. Wśród zawieruchy rąk ginęły głowy, a jak się podniosły, to krwawe, niepodobne ludzkim.
Hałas jarmarczny ucichnął, słychać było ino wrzawę, jęki i przekleństwa. Wszystek ciekawy