Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 177.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szkę. Rakoczy począł pić, jak wodę świeżą w czasie letniego upału. Ale wnet przestał, czuł wyraźnie, że mógłby tak do rana pić i dłużej, a smutku z serca nie odegna. Zwiesił głowę i popadł w martwe zamyślenie. Mrok już zalewał izbę, hałas ucichł, ze sklepu ino gwar dochodził. Przy gwarze tym, jak przy bełkocie wody po kamieniach, dumał Rakoczy w izbie.
— Tak przyjdzie... wyłamać zęby na zgrzytaniu i udławić sie nimi na ostatku. Jedyny koniec.
Poprzed jego myślą procesya szła. Za Suhajem ludzi mnóstwo, znajomych i obcych.
— Żeby też choć jeden człowiek znalazł sie w tej ciżbie.
Przyszło mu na myśl: gdzie on stoi? Kto jest koło niego? Hanusi niema. Poszła z procesyą. Nawet się nie obejrzała. Co ją tam powiodło? Czyja wola? Powinna zostać przy nim, tu... Rozgląda się dookoła... Jakaś pustka... Nie był tu jeszcze nigdy w życiu. Co go tu przywiodło? Procesya minęła i nie widać jej... Może ją jeszcze z tej górki obaczy... Wybiegł lekko, jak pióro podrzucone wiatrem. Nikany nic nie widać... ino szare piaski... Słońce domiera na zachodzie... A tu cmentarz... widocznie... jałowce porosły... Ani jednego krzyża ponad ziemią... pogniły... pozapadały się już dawno. Idzie pośród jałowców,