Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nować, bo każdy chce mieć swoje zdanie, choćby go i nie miał. Ale to tak, jak z owcami, kiedy sie je do koszara zawiera na noc: staną u wchodu, pospierają nogi przednie na wysokim progu i patrzą szerokiemi oczami w ciemne wnętrze, dumając, czy nie lepiej byłoby nocować na polu. Nawołuj głośno, wganiaj, proś — nie słyszą. Żadna cię złaza wtedy nie usłucha. Stoją w skupieniu i patrzą po sobie. Aż dopiero jedna, śmielsza, przełoży za próg nogi, wówczas i drugie, widząc, że sie tamtej nic nie stało, wchodzą... Tak i z ludźmi: najtrudniej, żebyś jednego pociągnął za sobą, to już reszta łacwo pójdzie, nie pytając, dokąd. Ba, to by mi był porządek, jakby sie owce pytały, kany je gazda powiedzie. Choćby i na sprzedaj wiódł — ma prawo, bo sie o nie stara.
Ostatnią myśl powiedział głośno i podniósł w górę dłoń, jakoby na obronę słuszności tych słów. Skoro nie widział znikąd zaprzeczenia, złagodniał i jął dalej rozsnuwać swe myśli.
— No, chwałaż Bogu, zrobiło sie wszystko... Nie myślałech se nawet, że tak łatwo pójdzie. Ludziska jeszcze mają Boga w sercu, nikomu sie nie baży o jakiejś odmianie. To ino strachy takie były, żeby człowieka przeląc i odebrać odwagę, zanim sie opatrzy. Ale niechta, minęło, może to i lepiej. Rody sie opamiętały, bedą odtąd pilniej baczyć, aby swoją powagę i znacze-