Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie dam wziąć — to skoczył i wybił mną drzwi od sieni...
Rozpłakała się w głos cały, aż ludzie przechodzący poczęli stawać, pytając, o co tak bardzo zawodzi. Odeszła, by nie zwracać ócz ludzkich na siebie, ale jeszcze długo słychać było jej żałosny płacz.
Za chwilę stanął przed Frankiem chłopina nieduży.
— Jak to i hańta zawodzi... słyszycie? Musiał ją ktoś niemało ukrzywdzić.
— Syn własny...
— E, dyć ono tak z tymi synami... I ja haw mam trzech, a co który, to bardziej dojada.
— Idziecie i wy do sądu?
— A jakże. Trza koniecznie jaki koniec zrobić. Bo tak żyć nieporada, to daremny sposób. Oddałech grunt najstarszemu. Będzie — myślę — gazdował jako lepiej, a ja se odpocznę... Mocny Boże! Kanyby też człek znalazł wyrękę! Trza sie było jeszcze więcej narobić. Ja mu też wnet odebrał i dałech młodszemu. Będzie — myślę — choć na ojca uwazował jako... Ale cobyś! Nie było dnia, ba, nawet godziny, żeby mnie kopą djabłów nie obłożył. Masz ty tak piekłować — myślę — poczkajże! Odebrałech i dałech grunt najmłodszemu... Alech trafił akurat, jak z pieca na kocieł. Wiecie wy, ten sie do bitki ze mną biere! Wnetby i kij na ojcu